Rok 2584
-Panieneczko
McCkracker! Podwieczorek czeka!
-Usłyszałam dobrze znany mi ciepły głos Cecilli dobiegający zza drzwi.
-Nie jestem już panieneczką!
Jestem Bean! W końcu mam już prawie dziewiętnaście lat! -Wręcz
wrzasnęłam ,będąc pewna ,że usłyszały mnie nawet sprzątaczki mieszkające w
apartamencie w piwnicy. Na usprawiedliwienie powiem ,że nie cierpię pory na
podwieczorek. Okrucieństwem jest też dla mnie pora na śniadanie ,drugie
śniadanie ,obiad i kolację. Nienawidzę czasu w którym dostaję posiłki. Jest to
jedyny moment w przeciągu calusieńkiego dnia ,w którym mogę zobaczyć drugiego
człowieka. Niby nic złego ,ale patrzenie na ramiona ,zza których nie wystają
wielkie białe skrzydła ,jet dla mnie najgorszą torturą. Może wytłumaczę o co
chodzi ze skrzydłami…
Gdy byłam malutką fasolką i znajdowałam się jeszcze w brzuchu mojej
rodzicielki ,lekarze stwierdzili ,że umrę w przeciągu kilku miesięcy od
narodzin. Powiedzieli ,że nie da się nic na to zdziałać. I wtedy pojawił się on
-doktor Chase Starching. Ten facet w białym kubraczku ,stwierdził ,że za
niemałą sumkę mnie uratuje. Moi rodzice mieli kasy jak lodu ,bo byli parą
bardzo sławnych gwiazd filmowych. Stwierdzili więc ,że może i by warto poddać
mnie tej eksperymentalnej operacji. Parę dni po narodzinach ,zostałam poddana
temu nikczemnemu eksperymentowi. Dlaczego nikczemnemu? Bo ten szalony doktorek
,zabił gołębia i to czego mi brakowało zaczerpnął od tego biednego białego
zwierzęcia. Po kilku miesiącach spokojnego życia ,znów trafiłam do szpitala.
Tym razem ten szalony facet chciał wykonać przeszczep serca by mnie uleczyć.
Istne szaleństwo! Ten obłąkaniec znów zabił gołębia i zabrał mi moje małe
serduszko. Wydaje się niemożliwe ,ale nie zapominajmy ,że był wtedy rok 2565.
Nikt nie spodziewał się tego ,co stało się dwa lata po ostatniej operacji. W
wieku niespełna trzech lat ,z moich drobnych plecków ,zaczęły wyrastać kości
,które rosły razem ze mną. Ten cudowny szaleniec nic nie mógł na to poradzić.
Nie mógł ich wyciąć ,ponieważ musiałby mi poważnie uszkodzić kręgosłup. Wtedy
rodzice postanowili ,że najlepiej będzie mnie odizolować od całego otaczającego
mnie świata. Nikt mnie nie odwiedzał ,ponieważ najzwyczajniej w świecie nie
mógł. Potem te dziwaczne kości ,zaczęły porastać piórami. Ale za to jakimi!
Pięknymi ,lśniącymi białymi piórami szlachetnego gołębia!
Zajmowały się mną tylko służące. Nie widuję rodziców od kilku lat. Nie
jestem w stanie tego zrozumieć. Dlaczego oni mnie nie chcą? Rozumiem ,chcieli
mieć normalne dziecko ,taką małą księżniczkę ,która wprowadziłaby do ich
zapracowanego życia nieco szczęścia. Ale niestety ,wyszło im uskrzydlone
dziwadło. Tylko dlaczego nie chcą płacić za swoje błędy? Mimo ,że naprawdę
jestem spokojna ,uprzejma i cicha ,to w temacie rodziców ,rządzą mną negatywne
emocje.
-Rozumiem ,że cię uraziłam panienczko McCra… znaczy Bean ,ale otwórz
te piekielne drzwiczki! Palce mi zaraz odpadną! -Głos Cecilli zciągnałł mnie na
ziemię. Niechętnie zaskoczyłam z parapetu ,wraz z głośny plasknięciem moich
czerwonych kapci o marmurową podłogę. Poczłapałam do drzwi snując stopami o
podłogę. Leniwie podniosłam rękę i uchyliłam drewnianą powłokę. Szybko wyrwałam
Cecilli tacę z rąk i ponownie zamknęłam barierę odzielającą mni od reszty
świata. Kiedyś rodzice pozwolili mi wyjść na podwieczorek do ogrodu. Niestety
ktoś musiał mi zrobić zdjęcie ,bo następnego dnia ,w lokalnej gazecie pojawiły
się zdjęcia Żywego Anioła. Nigdy
więcej nie wypuszczono mnie zza ścian tego więzienia. To przykre ,ale to tutaj
najprawdopodobniej zestarzeję się i umrę. Zrobiło mi się naprawdę smutno.
Dlaczego tak się stało? Niby to wszystko stało się tlko po to ,bym teraz mogła
jeść moje ulubione lody kokosowe z malinowym soem. Wiele razy zastanawiałam się
,co by było ,gdybym urodziła się normalna. Na pewno byłoby ławiej. Teraz muszę
iść spać. Mimo ,że kocham lody ,mam okropną ochotę na to ,by wypłakać się w
ulubioną poduszkę. Szkoda ,że nigdy nie miałam nikogo ,by wypłakać mu się w
ramię. Wielka szkoda.
Obudziłam się w moim
łóżku. Niby zwykły dzień ,ale na poduszkach nie było piór ,które zawsze
częściowo wypadają w nocy. Dotknęłam swojego ramienia… Gładki materiał piżamy!
Żadnych piór czy skrzydeł! Zerwałam się z posłania i pobiegłam do lustra. Nie
mam skrzydeł! Nawet nie wyobrażacie sobie ,jak bardzo się cieszę! Wybiegłam z
sypialni i odkryłam ,że jestem w czyimś domu. Nie moim. To dlaczego obudziłam
się w mojej sypialni? Czym prędzej zbiegłam po schodach. Znajdowałam się w
kchni połączonej z salonem. Zobaczyłam uśmiechających się do mnie ludzi.
Kobietę i mężczyznę.
-Dzień dobry córeczko ,jak się spało? -Zapytał życzliwie mężczyzna.
-Kim wy jesteście? -Zapytałam niepewnie.
-Jak to kim? Twoimi rodzicami! Nancy i Michael! -Zachichotała Nancy.
Co się tu dzieje?
-Dość wygłupów Bean ,za dwadzieścia minut musisz wyjść na taniec
towarzyski. Oczywiście jak zwykle cię zawiozę. -Michael zakończył rozmowę. Coś
tu się nie zgadza. Chwila… Coś tu kompletnie
się nie zgadza! Taniec towarzyski? Przecież w swoim życiu rozmawiałam ledwo z
czterema osobami! Wróciłam do mojej sypialni. Weszłam do łazienki. Była taka
sama jak moja. Weszłam do garderoby. Tu także prawie nic się nie zmieniło.
Jedynie moje ubrania nie miały dziur ,przez które zawsze wciskałam moje
szkrzydła. W koncie pomieszczenia ,znalazłam też torbę sportową. Otworzyłam ją
,a moim oczom ukazała się jakaś kiczowata kiecka i dziwne czułenka. Zgaduję ,że
to moja torba na zajęcia z tańca towarzykiego. Mój Boże! Czym prędzej
zawróciłam do kuchni.
-Michael... Znazy tato! Nie jadę na tańce. Umówiłam się z… Lincy…
-Powiedziałam niepewnie. Oby ta prawdziwa ja znała jakąś Lincy.
-A to nie była Linsday? -Zapytała Nancy ,która podlewała dziwne ,pomarańczowe kwiatki.
-Nie… To była Lincy. Musiałaś zapomnieć. -Powiedziałam uśmiechając
się. Nie czekając na ich odpowiedź wróciłam do siebie. Ubrałam się i wybiegłam
z domu niczym huragan.
Gdy stanęłam na chodniku ,nikt nie zwrócił na mie uwagi. Nancy i
Michael mieszkali w środku miasta. Stałam oniemiała. Czułam wiatr na skórze.
Wszędzie coś się działo. Mimo to ,nie było to miłe uczucie. Czułam ,że jestem
jeszcze bardziej przytłoczona niż w moim prawdziwym domu. Ktoś do kogoś
krzyczał ,kierowcy poduszkowców i ciężarówek powietrznych cały czas trąbiłi na
siebie. Powietrze pachniało dymem. Przebiegłam ulicę i schroniłam się w
pierwszym lepszy budynku. Trafilam do jakiegoś zapyziałego baru bąbelkowego.
Znów wybiegłam. Po raz kolejny tłok ulicy. Nie tak miało wyglądać życie
normalnej dziewczyny. Zawróciłam do domu. Chyba zaraz się popłaczę! Wbiegłam do
mojego pokoju ,krzycząc jedynie coś o tym ,że Lincy nie mogła przyjść. Która
tak w ogóle była godzina? Czternasta? O której ja wstałam? Nie ważne! Co robią
normalni ludzie? Zawsze marzyłam ,by pozbyć się tych ochydnych skrzydeł ,a gdy
już ich nie ma ,nie wiem co mam ze sobą zrobić. Pierwsza łza spłynęła po moim
policzku. I wtedy tama pękła. Łzy lały się niczym wodospady. Czy ja zawsze będę
w klatce? Dlaczego ja? Dlaczego rodzice skazali mnie na taki żywot? Nie miałam
już siły. Zasnęłam…
Obudziłam się
ponownie w swoim łóżku. Wszędzie znajdowały się białe pióra. Czym prędzej
podbiegłam do lustra. Znów mam skrzydła. To był jedynie krótki sen ,który
wstrząsnął mną aż za bardzo. Cieszyć się ,czy smucić? Śmiać się ,czy płakać? Co
ja mam teraz zrobić? Może tak będzie lepiej. Nauczyłam się tak żyć i niech tak
zostanie. Nigdy nie postrzegałam moich skrzydeł jako atut. Chyba zrobię
porządek w swoim życiu. Najpierw muszę porozmawiać z rodzicami. Nie myśląc zbyt
wiele ,wybiegłam z apartamentu. Pierwszy raz w życiu odważyłam się to zrobić.
Nie myślałam jednak o tym co czułam w tamtym momencie. Zbiegłam po schodach
trzepocząc skrzydłami i gubiąc pióra. Usłyszałam hałas dobiegające z
pomieszczenia ,które chyba było salonem. Po chwili już wiedziałam ,że to masa
głosów. Jeszcze bardziej przyśpieszyłam kroku. Wparowałam do salonu ,a hałas
ustał. Wszyscy zatrzymali się w miejscu ,lecz po chwili już nic nie widziałam
przez błysk migawek aparatów. Wiedziałam już wtedy ,że to się dobrze nie
skończy. Najgorsze z możliwych. Wywiady…
Zuzanna Pawińska