wtorek, 19 grudnia 2017

Mąż z przyszłości, czyli co przed nam




                  Pamiętam jak zawsze, gdy leciał film lub bajka o podróżowaniu w czasie, oglądałam go z zafascynowaniem. Nie wierzyłam, że jest to możliwe.
                Kilka dni temu poszłam do muzeum ze scenografią z popularnych filmów. Nawet nie wiecie, jak się ucieszyłam, gdy zobaczyłam mój ulubiony wehikuł czasu. Poczułam wtedy, że coś mnie do niego ciągnie, nie była to sympatia, lecz jakaś nadprzyrodzona siła. Zmusiła mnie do wejścia do środka maszyny, po czym jej drzwi się zamknęły. Nie czułam wtedy nic dziwnego. Myślałam, że tak jak na filmach człowiekiem kołysze, rzuca na wszystkie strony, a tu nic. Byłam przekonana, że nie jest prawdziwy, że to atrapa.
               Nagle drzwi do maszyny się otworzyły. Zobaczyłam świat pełen latających statków, dróg nad kilkudziesięciopiętrowymi budynkami. Chciałabym przejść się i zobaczyć jak najwięcej. Szybko jednak zauważyłam, że nie ma chodników i pieszych. Postanowiłam więc poszukać wypożyczalni latających machin. Znalazłam jedną o nazwie „Latający Joe”, w której były takie pojazdy, o jakich mi się nie śniło. Jedne napędzane wodą, inne na specjalnie przetworzoną ziemię, jeszcze inne latające lub pływające. Wypożyczyłam fioletowy, jeżdżący na wodę. Jednak był jeszcze jeden problem. Nie umiałam prowadzić tego cudeńka. Spotkałam pewnego pana, który akurat wychodził z wieżowca. Nauczył mnie prowadzić. Jak się od niego dowiedziałam „latawcem” i powiedział mi, że jesteśmy w roku 2222. Zaprosił mnie na obiad do swojego apartamentu, w którym gotowały i zajmowały się domem roboty. Bardzo spodobał mi się telewizor, który tworzył hologramy oraz wszystkie elementy codziennego użytku, nie takie zwykłe jak w naszych czasach, lecz zelektronizowane. Wszystkim można było sterować za pomocą jednego pilota. Zauważyłam jeszcze, że każdy w swoim garażu posiadał rakietę.
                 Mijały dni, miesiące, lata. Nie udało mi się do tej pory wrócić do 2017 roku. Jednak nie żałuję tego, gdyż zostałam żoną Marka – mężczyzny, który uczył mnie jeździć latawcem. Siedem lat temu zabrał mnie na romantyczny piknik na Księżycu, gdzie mi się oświadczył. Rok później wzięliśmy ślub na Marsie. Obecnie mamy dwójkę dzieci, które mają zelektronizowane zabawki, łóżka i robota nianię.  Nie wyobrażam sobie powrotu do 2017 roku bez tylu udogodnień.
                                                                                                                                     

                                                                                                                         Natalia Szumowska