Piątek
13-tego to naprawdę bardzo zły dzień na rozpoczęcie pracy. Szczególnie, jeśli
chodzi o posadę psychiatry w największym szpitalu psychiatrycznym w Nairobi.
Nie dość, że ubrudziłem mój jedyny kitel kawą, a mój smartfon zakończył swój
żywot w toalecie, to jeszcze moja babcia przysłała mi pocztą zaproszenie na
swoje imieniny, co nie wróży nic dobrego. Przechodzą mnie ciarki, gdy tylko
pomyślę o ciągłych buziakach cioci Brendy, która wraz z resztą ciotek nadal
twierdzi, że mam 10 lat. No cóż, lat mam już 28. Przeczesałem palcami moje
przydługie, ciemne włosy i jeszcze raz upewniłem się, że na moim kitlu nie
została ani kropelka kawy. Zamknąłem drzwi i przywołałem taksówkę. Wstyd mi to
przyznać, ale bardzo się boję.
Na
miejsce dotarłem o wiele później,
niż bym sobie tego życzył.
Jest jeszcze przed 9:00, a na ulicach już
formują się
nie małe korki. Byłem
bardzo zestresowany, ale starałem się
zachować choć
krztynę entuzjazmu. Wszedłem
do gmachu szpitala, starając się
wyglądać
na profesjonalistę. Rozejrzałem
się po przestronnej recepcji. Po
pomieszczeniu poruszało się
wiele pielęgniarek ubranych w białe
stroje. Nagle przede mną pojawił
się wysoki, siwy mężczyzna.
To zapewne pan Brasse, z którym byłem
umówiony. Zmierzył
mnie chłodnym spojrzeniem, a ja udawałem,
że jego buty są
bardzo interesujące.
- Dzień
dobry! - zacząłem niepewnie, odważając
się spojrzeć w jego tęczówki.
- Hardim Brasse - przedstawił
się, a burza w jego oczach zniknęła.
Mężczyzna chwycił za moją
dłoń i mocno ją
uścisnął w geście
powitania.
- Lorence Steward - odpowiedziałem
nieco pewniej. Pan Brasse wcale nie wydaje się
być tak złym jak myślałem.-
Miło mi pana poznać - dodałem
z firmowym uśmiechem.
- Jaki “pan”? Mów mi Hardim. -
Powiedział odwzajemniając uśmiech-
A teraz w drogę! Muszę ci coś
pokazać! - zakończył,
po czym odwrócił się
i przeszedł przez niebieskie drzwi. Zapowiada się
ciekawie.
Szliśmy
już kilkanaście minut. Hardim
przechodził przez zawiłe korytarze budynku,
jakby miał w głowie jakąś
mapę. W końcu
jest tu dyrektorem. Zaśmiałem
się z samego siebie w myślach.
- Jak pewnie wiesz, nasz szpital jest
największą i najlepiej prosperującą
placówką w Nairobi. Nasi lekarze i pielęgniarki
to ludzie bardzo dobrze wykształceni i profesjonalni.
Nie możemy pozwolić sobie na błędy.
Zajmujemy się każdą
możliwą przypadłością,
od Borderline po chorobę, na jaką
cierpi nasz najnowszy nabytek. - powiedział, nawet na
mnie nie spoglądając.- Wczoraj trafiła
do nas pacjentka ze stałym urazem płatu
czołowego mózgu. Ponoć
to wada wrodzona, ale dopiero teraz zaczęła być
tak poważna. Nie potrafi poprawnie odczytywać
uczuć. Gdy ją uderzysz, ona
jedynie się zaśmieje, bo zamiast bólu,
poczuje łaskotanie. Gdy ją połaskoczesz,
to jest w stanie popłakać
się z bólu. Ma ogromny problem z funkcjonowaniem
w społeczeństwie. Nie zdaje sobie sprawy z
tego, że jest chora. Powiem ci w sekrecie, że
kompletnie nie mamy pojęcia, co z nią
zrobić. - dodał nieco ciszej, jakby
bał się, że
ktoś dowie się o tamtej
dziewczynie. Zmarszczyłem brwi. Wydało
mi się niemożliwe, że
tak profesjonalny personel, nie potrafi sobie poradzić
z jakąkolwiek chorobą. Mimo tego,
szliśmy dalej. To wszystko było bardzo
dziwne.
Byliśmy
w drodze przez prawie pół godziny. Podczas
trasy, cały czas myślałem
o tej dziwnej chorobie. Przecież musi się
za tym coś kryć. Jakiś
uraz, poważny wypadek, czy coś w tym stylu.
Nie mogłem dopuścić
do wiadomości, że ta sprawa jest tak banalna i
trudna jednocześnie.
- Zakładam,
że nie możesz uwierzyć
w moje słowa. - Hardim wręcz czytał
mi w myślach.- Neena jest bardzo dziwnym przypadkiem, ale coś
musi kryć się za jej chorobą.
Chcemy to ustalić, ale ona nie chce współpracować.
Twierdzi, że to my oszaleliśmy, a nie ona.
- westchnął. W tamtym momencie, na prawdę
myślałem, że
wyparuje mi mózg. Ta sprawa była tak dziwna i
ciekawa, a jednocześnie miałem
poczucie, że nie powinna mnie ona obchodzić
w tak wielkim stopniu. Mój umysł
zjadał mnie od środka, by zadać
jakiekolwiek pytanie na temat Neeny, ale moja moralność
mówiła, że
nie wypada się wtrącać.
- Hardimie, gdzie my idziemy? - zapytałem,
cały czas tocząc walkę
o to, czy nie zapytać o chorobę.
- Do Neeny. - odpowiedział-
Lorence, wiem, że bardzo ciekawi cię
ta sprawa. Zerkałem na ciebie i teraz wiem, że
podczas myślenia, przygryzasz prawy kącik
ust. Mimo tego, powiedziałem ci wzystko co wiem o stanie
zdrowia dziewczyny. Naprawdę mi przykro. - zakończył
swoja wypowiedź, zatrzymując się
przy drzwiach o numerze 321. Odgadłem, że
to pokój Neeny. Po kilku sekundach Hardim odszedł,
a ja stałem tam jak kołek i
zastanawiałem się, czy mam tam wejść.
Nie była to dla mnie łatwa decyzja.
Może to i głupie, ale moja mama
zawsze powtarzała, by zatrzymać
się chociaż na chwilę,
by pomyśleć przed podjęciem
jakiejś ważnej decyzji.
Kiedy
w końcu odważyłem
się, by wejść do pokoju Neeny,
pojawił się przy mnie Hardim. Było
to dla mnie krępujące, bo doskonale zdawałem
sobie sprawę z tego, jak idiotycznie musiał
wyglądać mój
kilkominutowy postój przy drzwiach. Mężczyzna
jednak tylko się uśmiechnął
i pokiwał głową,
jakby zachęcając mnie do wejścia.
Wypuściłem powietrze z głośnym
świstem i pchnąłem drzwi. Mały
pokój, okazał się
być jednak pusty. Z jednej strony byłem
zadowolony, że dziewczyna poszła akurat na
badania, ale z drugiej strony, jakaś część
mnie, pragnęła spotkać się
z dziewczyną.
- Zniknęła!
- wrzasnął oszołomiony Hardim.
- Spokojnie, pewnie jest na badaniach.
- starałem się go uspokoić.
- Ona groziła
nam, że ucieknie przy najbliższej okazji! -
krzyknął sam do siebie- I nie, nie poszła
na badania, bo okno jest pozbawione kraty i otwarte ślepcu!
Gdybyś wszedł tutaj jeszcze 3
minuty temu, czyli przed obchodem, to byś ją
zobaczył i nie zmarnował tej życiowej
szansy, na udział w leczeniu jednej z
najdziwniejszych chorób psychicznych, jakie miały
miejsce w kraju! Co ja teraz mam zrobić! To
kompletnie zrujnuje dobre imię szpitala! -dodał,
a ja zorientowałem się
właśnie co straciłem...
Zuzanna Pawińska