Książka, którą opisałam ma tytuł "Jabłko Apolejki". Jej
autorką jest polska pisarka - Beata Wróblewska. Tytuł książki pochodzi z
książeczki, którą mama głównej bohaterki czytała jej na dobranoc, kiedy
dziewczyna była mała. Opowiadała ona o księżniczce Apolejce, która przyjaźniła
się z osiołkiem. Tak naprawdę był on księciem zaklętym w zwierzę. Pod koniec
książki osioł zjada zaczarowane jabłko, które niestety było nadgryzione i
wyszedł z tego chłopiec z głową zwierzęcia. Jednakże Apolejka powiedziała mu,
że nawet jeśli będzie tak wyglądał, to ona i tak będzie go kochać. Miłość
okazała się silniejsza od czaru i kiedy księżniczka go pocałowała, zmienił się
on w księcia.
Książka, którą
przeczytałam opowiada o Kasi - dziewczynie uczęszczającej do klasy maturalnej.
Ma ona dwójkę rodzeństwa: sześcioletnią Olę (nazywaną przez najbliższych
Bączusiem) oraz dwunastoletniego Jaśka, chorego na autyzm. Mieszkają oni wraz z
rodzicami w Warszawie. Pewnego dnia tata rodzeństwa zatrudnia nowego pracownika
- pana Nowaka. Ojciec dziewczyny twierdzi, że jest to wspaniały człowiek,
jednak zawsze, kiedy tata wracał ze spotkania z nim, był pijany. I tak zaczęły
się kłótnie rodziców. Pewnego razu mama Kasi powiedziała tacie, że może już nie
wracać i wyrzuciła go z mieszkania. Potem jej tata czasem spotykał się z nimi,
wysyłał pieniądze oraz o nich dbał. Jednak po jakimś czasie przestał, a wtedy
rodzinę bohaterki zaczęli nachodzić ogoleni na łyso oraz bardzo umięśnieni
panowie, którzy pytali o tatę. Wtedy mama zdecydowała się wynająć mieszkanie i wyjechać na wieś do
swojej mamy - babci rodzeństwa, zostawiając adres jedynie zaufanej sąsiadce.
Babcia Krysia
mieszkała w małej nadmorskiej miejscowości. Pracowała ona w miejscowej
bibliotece, która znajdowała się w tamtejszej szkole podstawowej. Jej rodzina
pochodziła z Niemiec, ale wieki temu przyjechała do Polski i się spolonizowała.
Babcia miała bardzo konserwatywne poglądy i twierdziła, że jeżeli komuś brakuje
pieniędzy, to znaczy że za mało pracuje. Cała ta pięcioosobowa rodzina
utrzymywała się jedynie z emerytury babci oraz jej zarobków w bibliotece. Mama
rodzeństwa mówiła jej, że przecież mają niepełnosprawne dziecko, więc ktoś
zawsze im pomoże. Jej mama twierdziła jednak, że nikt nie ma takiego obowiązku.
Babcia mieszkała w starym domku, położonym kilka metrów od morza. Nocami było
tam bardzo zimno, a rodzina miała trudną sytuację finansową, więc nie ogrzewali
oni całego domku. Jedynie wieczorami babcia paliła w kuchni kaflowej i to
właśnie tam cała rodzina spędzała chłodne wieczory, czytając książki, grając w
karty i rozmawiając. Kasia mieszkała w małym pokoiku sąsiadującym ze strychem.
Było tam najzimniej i służył on za pokoik letni, a nie żeby mieszkać w nim cały
rok. Pełnił on wcześniej funkcję graciarni, ale dziewczyna uparła się, że
będzie tam mieszkać mimo tych wszystkich minusów, ponieważ musiała ona mieć
miejsce, gdzie będzie mogła się uczyć i odrabiać lekcje. Lubiła tam przebywać,
był to jej własny kącik.
Sytuacja, w
której znalazła się ta rodzina, była dla wszystkich bardzo trudna. Mama musiała
znaleźć pracę, zatrudniła się więc w biurze swojej koleżanki na stanowisku
sekretarki, ponieważ jej poprzednia asystentka odeszła na urlop macierzyński.
Ola musiała iść do zerówki. Bardzo tego nie chciała, wolała bawić się ze swoim
przyjacielem - psem o imieniu Bosek. Miała ona bardzo duże problemy z zaaklimatyzowaniem się tam, ponieważ wszystkie dzieci bardzo dobrze się już znały,
a ona nikogo. Dzieci wyśmiewały się z niej i mówiły, że jest psychopatką,
ponieważ raz podsłuchały jak rozmawia ze swoim przyjacielem, psem. Przez presję
wywieraną przez inne dzieci, nawet jej przyjaciel się od niej odwrócił.
Dziewczynka bała się zapraszać kolegów do swojego domu z powodu Jaśka, nie
wiedziała jak jej rówieśnicy zareagują na widok dziecka, które ma autyzm.
Kasi
również nie jest łatwo. Ma ona problemy ze swoim wyglądem i akceptacją siebie.
Mówi ona, że gdyby nie jej długie włosy, wyglądałaby zupełnie jak chłopak.
Kiedy w dzieciństwie miała włosy krótko ostrzyżone, dzieci się z niej śmiały.
Do swojego liceum położonego w najbliższym większym mieście dojeżdża pociągiem.
W szkole poznaje zupełnie inną rzeczywistość. Spotyka tam wiele nowych ludzi.
Każdy z nich jest inny, ale na swój sposób fajny. Jeden z chłopaków w jej
klasie, którego nazywają "Gondol" ciągle żartuje i robi kawały
nauczycielom. Poznaje ona tam wielu nauczycieli, którzy jak się okazuje, nie są
tacy źli jak myślała. Bardzo podobają jej się lekcje historii ze starszym
nauczycielem - profesorem Konopką, który mimo swojego wieku, opowiada o
wszystkich wydarzeniach z wielką pasją i fascynacją. Ulubionym nauczycielem
Kasi jest profesor Jarząbek, który uczy języka polskiego. Dziewczyna od razu go
polubiła. Mimo, że z początku była bardzo sceptycznie nastawiona do swojej
nowej klasy, zaczęła zmieniać zdanie. Poznała ona tam kilku bardzo fajnych
kolegów, znalazła prawdziwych przyjaciół, a nawet się zauroczyła.
Mama Oli i Kasi
chciała zapisać swojego syna do szkoły specjalnej, jednak matki innych dzieci
wyraziły wyraźny sprzeciw na dołączenie jej syna do tej klasy. Na szczęście
sytuacja uległa poprawie i wszystko było
w porządku, ponieważ pojawił się Michał - dawny kolega Kasi, a teraz także
student pedagogiki specjalnej. Proponuje ona mamie Jasia zapisanie go do
świetlicy, gdzie chodzą również dzieci takie jak chłopiec. Proponuje on, że
może go tam zawozić. Mówi również o indywidualnym nauczaniu, które należy się
każdemu dziecku. Tłumaczył on, dlaczego matki tych dzieci w szkole specjalnej
tak postąpiły i pomógł Kasi oraz jej mamie wyjść z trudnej sytuacji.
Nagle tata
dziewczynek zaczyna do nich pisać listy. Pierwszy przed świętami Bożego
Narodzenia. Mówił on, że wreszcie stanął na nogi i będzie co miesiąc przysyłał
im pieniądze na konto. Powiedział również, że może uda mu się je odwiedzić.
Dziewczynki były bardzo szczęśliwe. Książka kończy się dobrze. Ola, bawiąc się
z psem na podwórku, zauważa swojego tatę, który idzie w jej stronę.
Uważam, że jest to bardzo piękna książka, która pokazuje prawdziwe
historie, bo przecież coś takiego może zdarzyć się każdemu z nas. Los jest
bardzo przewrotny i nieprzewidywalny. Książka "Jabłko Apolejki" pokazuje,
że dzięki przyjaźni i miłości możemy wyjść z każdej, nawet najtrudniejszej
sytuacji. Uczy ona tolerancji i oswaja nas z tym, że nie
każdy musi być idealny, bo wszyscy mamy wady. Piękne jest to, że bohaterowie
mogli zawsze na sobie polegać. Podziwiam Michała, który bezinteresownie pomógł
Kasi i jej rodzinie. Książka ta naprawdę chwyta za serce, jest wzruszająca. Na
pewno z chęcią przeczytam ją drugi raz.
Emilia Zątek