środa, 26 kwietnia 2017

Sen o przyszłości



- Nawet nie próbuj zaczynać znów tematu. Jedziemy i koniec – powiedziała mama, żegnając się ze mną przed snem. To jedno krótkie zdanie sprawiło, że całą noc myślałem o naszej przeprowadzce, która czekała nas już jutro. Nie byłem z niej zadowolony, lecz moje zdanie jest mało ważne w tym temacie. Ma to jednak swoją małą i smutną historię, a mianowicie mama straciła pracę i od dłuższego czasu nie może znaleźć nowego zatrudnienia. Zresztą w wieku XX trudno o jakąkolwiek pracę dla kobiet. Skutkiem tego ja, mama i moje dwie młodsze siostry – Hannah i Natasha będziemy musieli opuścić dom w Londynie. Szczęściem w nieszczęściu okazał się dom ciotki mamy, Madeleine, który swoje położenie ma w Bromley, czyli miasteczku nieco mniejszym od naszego. Słyszałem z różnych opowieści, że Bromley jest bardzo tajemniczym miejscem, znajdującym się niedaleko Londynu. Starsza kobieta mieszka tam ze swoim bratem, którego mama nigdy nie miała okazji poznać. Jest to dość dziwne, bo wspomniała, że spędziła z ciotką pewien okres swojego dzieciństwa i nigdy nie było mowy o żadnym  wuju, ale myślę, że pani Madeleine wszystko nam to wyjaśni. Tej nocy śniło mi się coś dziwnego… Jechaliśmy do naszego nowego domu, a na miejscu zastała nas ciotka, która okazała się być istną wariatką. Była osobą nadpobudliwą i nieobliczalną. Miała na sobie kolorowy kapelusz cały w piórach, a reszta jej ubrań była całkowicie czarna. Pokazała mi mój pokój, który tak jak cała ta iluzja był nietypowy i straszny. Na ścianach znajdowały się motyle, które miały ludzkie twarze zamiast tułowia. Było też dużo szafek i gablotek, w których mieściły się figurki ludzi z ptasimi dziobami. Można powiedzieć, że przypominały one średniowiecznych lekarzy, którzy podczas epidemii nosili takie oto maski w celach obrony swojego życia i nie zarażenia się chorobami. Bardzo przestraszyłem się wnętrza pokoju, więc wyszedłem stamtąd i zmierzyłem w kierunku sypialni mamy. Niestety nikogo tam nie było. Zacząłem włóczyć się po domu całkiem sam aż do momentu, w którym moim oczom ukazały się otwarte drzwi. W nadziei, że znajdę tam mamę, postanowiłem zajrzeć do środka. Za drzwiami zobaczyłem schody prowadzące w dół. Bardzo przejęty zebrałem się na odwagę i małymi, cichymi kroczkami udałem się do podziemi.    
– Oliver wstawaj ! – krzyknęła mama, budząc mnie tym samym z tajemniczego snu. Byłem troszkę zawiedziony, bo akcja i napięcie rosły, jednak nie chciałbym się znaleźć w tym miejscu ponownie. Podróż do Brombley miała być dopiero o osiemnastej, więc spokojnie mieliśmy czas na spakowanie się. Popołudnie minęło dość zwyczajnie. Pomagałem pakować się moim siostrom, bo mama była zajęta, a później pożegnaliśmy się z sąsiedztwem. W końcu wyruszyliśmy na pociąg. Po przybyciu na miejsce czekała na nas drobna i młoda dziewczyna, przedstawiając się jako Sophia Ross. Była opiekunką ciotki Madeleine i głównie pomagała jej w domu oraz dotrzymywała towarzystwa. Dziewczyna zaprowadziła nas do domu, ale całą drogę nie odzywała się, a na pytania odpowiadała krótko, zwięźle i na temat. Nie zrobiło to na nas dobrego wrażenia, lecz nawet nie spodziewałem się niczego specjalnego, w końcu to Brombley, tutaj każdy jest dziwny. Gdy wreszcie naszym oczom ukazała się ogromna i stara posiadłość Madeleine, poczuliśmy lekki stres. To miejsce wydawało się jak z najstraszniejszych horrorów mimo tego, że dookoła rosło dużo pięknych kwiatów, a ptaki dźwięcznie ćwierkały. Przed domem stała ciotka Madeleine. Jej obraz w moim śnie całkowicie nie odzwierciedlał rzeczywistości. Kobieta była niska i szczupła. Zmarszczki nadawały jej ponurości, a na twarzy wymalowany był lekki grymas. Nad ustami miała charakterystyczny pieprzyk, który także dodawał jej specyficzności. Miała na sobie długą suknię i kapelusz w szarych odcieniach. Wydawała się być dobrą osobą i spokojną. Gdy weszliśmy do środka napiliśmy się wspólnie herbaty zrobionej przez Sophię i zaczęliśmy rozmawiać. 
 - Nawet nie sądziłam, że twoje dzieci są już tak duże. Oscarze, ile ty już masz lat? Jedenaście czy dwanaście? 
 - Piętnaście ciociu – powiedziałem, uśmiechając się. 
– I mam na imię Oliver – dodałem. 
  – Racja, przepraszam za pomyłkę, ale na stare lata moja pamięć już zaczyna szwankować – odparła ciotka. Non stop miałem wrażenie, że zwraca się do mnie z sarkastycznym tonem, tak jakbym jej coś złego zrobił lub sprawiał jej ogromny kłopot. – Za moment Sophia wam pokaże pokoje. Macie może jakieś do mnie jeszcze pytania? – dodała.
– Tak, w listach wspominałaś, że mieszka z wami twój brat. Dopiero ostatnio się dowiedziałam, że masz jakiekolwiek rodzeństwo i ogromnie mnie to dziwi, dlatego też mówię o nim – powiedziała mama.                                            
  – Sprawa z moim bratem jest dość skomplikowana, bo my sami niedawno jako rodzeństwo się odnaleźliśmy, ale o tym opowiem wam może innym razem. W każdym razie tak, mieszka z nami Matthew mój brat. Niestety nie mógł on z wami się przywitać, bo pracuje. Przykro mi z tego powodu, ale na pewno go w najbliższym czasie poznacie – wyjaśniła Madeleine. 
 – To może zaprowadzę Annę i jej dzieci do ich sypialni – zaproponowała cichutko Sophia, na co ciotka się zgodziła.                                                                                                          Dla nas przeznaczone były dwa duże pokoje. Postanowiliśmy, że w jednym spać będzie mama z dziewczynkami, a w drugim ja sam. Pomieszczenie było całkiem zwyczajne. Dominował kolor szary z elementami koloru zielonego. Położyłem się na niewygodnym łóżku i zasnąłem ze zmęczenia. Śnił mi się dokładnie ten sam sen co zeszłej nocy, lecz tym razem wydawał mi się zabawny, bo ten dom całkiem nie przypominał miejsca ze snu. Byłem sam na korytarzu i rozmawiałem z postaciami znajdującymi się w obrazach. Z naszych konwersacji wynikało, że byli to przodkowie tej posiadłości. I znów zobaczyłem otwarte, ciemne drzwi na końcu korytarza. Dobrze wiedziałem, że mamy tam nie ma, ale ponownie postanowiłem tam pójść. Z każdym krokiem schodów zmierzających w dół coraz bardziej czułem opór, by tam wejść. Nie był to strach, lecz jakieś magiczne siły nie pozwoliły mi tam się udać. Obudziłem się w środku nocy i już później nie mogłem zasnąć. Z ciekawości wyszedłem na korytarz i rozpocząłem przechadzkę. W zasadzie nic nie było tam ciekawego. Dom był bardzo duży i bałem się, że się zgubię, więc starałem się zapamiętać drogę do mojego pokoju. Doszedłem na koniec korytarza i skręciłem w prawo po czym opanował mnie ogromny strach oraz poczułem dreszcze. Moim oczom ukazały się drzwi ze snu. Nie miałem pewności, że znów mi się to przyśni, a chciałem wiedzieć co jest w środku. Zaryzykowałem i poszedłem na przód. Schody tak samo prowadziły w dół, ale tym razem nic oprócz przerażenia nie sprawiało mi oporu. Po chwili znalazłem się na dole. Było tam bardzo ciemno, ale widziałem małe światełko padające z jakiejś szczeliny. Zdałem sobie sprawę, że mogą to być kolejne drzwi i także tym razem się nie myliłem. Otworzyłem je i ponownie doznałem szoku. By sprawić, czy to, co się dzieje na pewno nie jest snem, uszczypnąłem swoją rękę, lecz to nie była wizja. Pokój, w którym byłem był pokojem ze snu, ciemny i mroczny, pełen motyli, ale tym razem bez ludzkich twarzy. Naprzeciwko mnie znajdowały się gablotki z figurkami bardzo nietypowymi. Po chwili, oglądając dziwne księgi, usłyszałem za plecami głos. Był to męski głos. Mówił on do mnie, żebym jak najszybciej wyszedł stamtąd, bo inaczej spotka mnie coś złego, a przynajmniej tyle zrozumiałem. Nie potrafię nawet opisać paniki jaka mnie dopadła. Odwróciłem się i przede mną stała postać mężczyzny. Był wysoki i ciemno ubrany. Jego twarz była szaleńcza i biała. Z przerażeniem położyłem książkę na swoje miejsce i gdy ponownie się odwróciłem,  człowieka już nie było. Jak najszybciej pobiegłem po schodach w górę i udałem się w kierunku swojego pokoju. Nie miałem pojęcia, kto to był i dlaczego zaczął mi grozić. Dodatkowo w jakim celu ktoś ma na ścianach repliki motyli. Pomyślałem, że ciotka Madeleine interesuje się tym i dlatego też ma specjalny pokój do prezentowania swoich zainteresowań. Gnębiła mnie myśl, dlaczego przyśniło mi się to zeszłej nocy. Pochłonięty negatywnymi emocjami położyłem się do łóżka i ze strachu nie mogłem już zasnąć.
          Następnego dnia rano czekał nas stół pełen smacznych potraw, a przy nim stał mężczyzna, prawdopodobnie Matthew. Był niski i szczupły, miał lekko kobiece rysy twarzy, a przy ustach identyczny pieprzyk, taki jak ma ciotka. Zdumiewające jest to, że rodzeństwo może być tak do siebie podobne. Przywitaliśmy się z mężczyzną, po czym wytłumaczył, że ciotka realizuje ważny projekt i nie da rady dotrzymać nam towarzystwa przy śniadaniu. 
 – Panie Matthew, mieszka pan tutaj, więc mam jedno, małe pytanie. Dlaczego w pewnym pokoju w podziemiach znajduję się aż tyle motyli?- zapytałem.
– Co ty wygadujesz?! Nie ma żadnego pokoju! Chłopcze, przestań bredzić, bo nie mam zamiaru się dłużej denerwować – wykrzyczał oburzony. Ten głos wydał mi się dość podobny do czyjegoś głosu, ale nie miałem zamiaru prowadzić w tym kierunku żadnych śledztw. Zawstydzony udałem się do swojego pokoju, a za mną mama.                     
 – O jakim pokoju mówiłeś przy stole? Czy tobie aż tak bardzo się nudzi w nocy?– zapytała mama.
– Tak, wiem to moja wina. Nie powinienem nigdzie wychodzić. Mamo, tam był jeszcze jakiś człowiek. 
  – Przestań już pleść głupoty i uszanuj to, że Matthew i Madeleine ugościli nas tu – powiedziała.
–Ja wiem, że to jedyne wyjście, ale nie chcę tu mieszkać – wyznałem z bezsilnością w głosie.
– Otóż to! Mam świetną wiadomość dla nas. Udało mi się znaleźć pracę pokojówki u jednej z rodzin. I  właśnie tam za kilka dni zamieszkamy – powiedziała mama, poprawiając mi humor, bo już myślałem, że będziemy musieli  spędzić w tym miejscu długie lata. Ostatnia noc w posiadłości Madeleine była moją najlepszą, ale obudził mnie stukot obcasów kobiety. Nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził kto to, a więc wyszedłem po cichu i zauważyłem na korytarzu ciotkę, która weszła do jakiegoś pokoju. Pokój ten na pewno nie był sypialnią, więc spodziewałem się, że lada moment wyjdzie stamtąd. Po chwili z pomieszczenia wyszedł Matthew trzymający w ręku dwie męskie peruki, które były identyczne, jak jego włosy. W tamtym momencie zrozumiałem, że głos Matthewa przypominał mi właśnie ciotkę i to, co wtedy zobaczyłem było dla mnie szokiem. Zorientowałem się, że Matthew i Madeleine to jedna i ta sama osoba. Wróciłem do swojego pokoju i zastanawiałem się nad tymi wszystkimi wydarzeniami. Postanowiłem jednak nie mówić o tym mamie i nie psuć tajemniczych planów Madeleine. Wkrótce opuściliśmy ciotkę wdzięczni jej za gościnę i zamieszkaliśmy z dziewczynkami i mamą u państwa Johnson w tym samym mieście. Nasze życie toczyło  się już dalej spokojnie, a zagadka tajemniczej postaci w podziemiach do dziś nie została przeze mnie rozwiązana. Wciąż zastanawia mnie, w jakim celu ciotka miała pokój pełen replik motyli, wymyśliła sobie Matthewa i dlaczego akurat mi się śniły te wszystkie rzeczy, których wcześniej nie widziałem. Jednak istnieją na świecie rzeczy, które nigdy nie zostaną wyjaśnione.

Aleksandra Moskwik