Pewnego majowego dnia postanowiłem przetestować swoje szczęście. Kupiłem
los na loterii, na której główną nagrodą była podróż do Miami na 14 dni. Trudno
w to uwierzyć, wygrałem główną nagrodę. Odbierając bilet i resztę
"papierów" wciąż nie mogłem w to uwierzyć, nigdy jeszcze nic nie wygrałem.
Lot był dość długi, około piętnastu godzin. Po wyjściu z samolotu od razu
lepiej się poczułem. Po zaniesieniu swoich rzeczy do hotelu, wyruszyłem
zwiedzać miasto. Spośród mnóstwa restauracji i hoteli wyróżniały się kina i
teatry. Plaża była niesamowita, piach był miękki i drobny. Po seansie w kinie
postanowiłem wrócić do hotelu, była godzina 18:10. Gdy spokojnie szedłem, za
rogiem usłyszałem pisk opon i straszny huk uderzanego o siebie metalu.
Pobiegłem sprawdzić, co się stało. Wielka ciężarówka uderzyła w samochód
osobowy. Zbliżyłem się, by sprawdzić czy wszystko jest w porządku, trochę się
bałem. Kierowca ciężarówki był cały i zdrowy, pasażerowie samochodu także, z
wyjątkiem kierowcy auta. Wyciągnąłem go z pojazdu, był nieprzytomny. Nie
wyczuwałem pulsu, kazałem przechodniom wezwać pomoc i całkiem przerażony
zacząłem reanimować mężczyznę, chwilę później przyjechało pogotowie ratunkowe.
Po tym, co się stało wróciłem do hotelu, byłem w szoku. Następnego dnia, gdy
chciałem dalej zwiedzać miasto, natknąłem się na kilku dziennikarzy, pytali się
o wczorajszy wypadek i nazwali mnie bohaterem. Wspomniano o mnie w lokalnych
wiadomościach.
Po kilku kolejnych dniach przyszła pora na powrót do domu.
Tym razem lot trwał krócej, bo zaledwie dwanaście godzin. Dopiero gdy wróciłem
do kraju dowiedziałem się, że ocaliłem ważną osobę. Moja przygoda była wciąż
wspominana w telewizji, i tak stałem się rozpoznawalny.
Łukasz
Wróbel