środa, 9 listopada 2016

Nadzieja

           Odwagą nazywa się śmiałość i świadomą postawę wobec niebezpieczeństwa. Strachem jest niepokój wywołany przez grożące niebezpieczeństwo. Różnica pomiędzy takimi osobami jest podobno tylko jedna. Obaj się boją. Odważny działa pomimo strachu, a drugi boi się i nic z tym nie robi. A jakie jest podobieństwo? Na myśl  przychodzi mi tylko jedna odpowiedź: Nadzieja.
            Nazywam się Allison i jestem królową tzw. Czerwonego Królestwa. Jestem ostatnią potomkinią rodu, który od wieków rządził tym krajem. Jak na królową jestem bardzo młoda, mam dopiero 16 lat. O tym, że pochodzę z rodu królewskiego, dowiedziałam się trzy lata temu.  Do tego czasu żyłam tak jak inni. Odziedziczyłam koronę po moim zmarłym dziadku, który częściowo je zjednoczył. 300 lat temu, na królestwo najechał Darknight, moim przodkom udało się go wypędzić, jednakże sami zginęli w walce. Przeżył najmłodszy, jednak był zbyt słaby, by zasiąść na tronie. Walka z wrogiem wyczerpała część jego mocy. Sytuację wykorzystał za to ród, który siał spustoszenie, i to on na okres 300 lat zasiadł na tronie. Kraj pogrążył się w chaosie. Władcy dbali tylko o swój dobytek. Nie interesowali się ludnością. Gdy ostatni władca z mojego rodu umierał, powiedział do Darknight, że tylko jego potomek, który zyska moc dwóch potomków, będzie w stanie go pokonać.  Mówił o mnie. Mój ojciec nie odziedziczył żadnej mocy, za to ja jego i dziadka. Niestety wróg powrócił. Podbił wszystkie królestwa, oprócz dwóch. Niestety to się zmieniło.
              Wszystko zaczęło się, gdy posłaniec przyniósł list. „Król Felix nie żyje. Ostatnie królestwo przychylne waszemu nie istnieje. Strzeżcie się. Teraz przyjdzie pora na was.” Wiedziałam, co to oznacza. Miałam nadzieję, że król Felix powstrzyma wroga. Teraz to będzie nasze zadanie. Beztroskie życie, jakie miałam się skończyło. Już nie będę popołudniami ćwiczyć walki na miecze. Teraz będę próbować przetrwać. Myśl, że królestwo umrze było nie do przyjęcia. Siedziałam na balkonie i wpatrywałam się w armie straży stojących przed murami. Na ludzi chowających się do tuneli. Przejście z sąsiedniego królestwa do naszego trwa jeden dzień. Zamek króla Felixa i mój, są bardzo blisko granicy pomiędzy naszymi królestwami. Jutro wieczorem wróg będzie pod naszymi wrotami. To ostatnia taka noc, jutro mogę już nie żyć.
               Czarne mury mnie otaczały. Jedyne światło pochodziło z kamiennego bloku. Poświata biła od sztyletu leżącego na skale. Podeszłam bliżej i dotknęłam go. Sceneria się zmieniła, ujrzałam ruiny zamku. Naokoło mnie leżały ciała, całe we krwi. Wiziałam znajome twarze. Moich przyjaciół, rodzine, poddanych. Nie było żadnych drzew, żadnej żywej duszy. Wiedziałam, że to obraz tego co się stanie, ze światem, gdy przegramy walkę. Znowu wróciłam do pomieszczenia ze sztyletem. Wtedy coś przebiło moją pierś. Usłyszałam okrutny śmiech. Obudziłam się krzycząc. Przedtem wiedziałam tylko, że muszę pokonać Darknigt. Teraz wiedziałam, jak. Musiałam odnaleźć sztylet w podziemiach królewskich. Wybiegłam z komnaty wprost do pokoju obrad. Byli tam wszyscy dowódcy.
- Wyruszam do podziemi, po jedyną nadzieje – powiedziałam – Postaram się wrócić na czas. Brońcie królestwa róbcie co trzeba.
Nie pozwoliłam im nic powiedzieć. Wzięłam ze sobą dwóch strażników i zaczęłam schodzić do podziemi.
                Zbyt wiele tam było korytarzy, a podziemia były ogromne. Bywałam tu wcześniej ale nigdy nie dalej, niż do piątej komory. Nie wiem, ile błądziliśmy, wydawało mi się, że całą wieczność. Znaleźliśmy kilka trumien, starych zapomnianych osób i kilkanaście kościotrupów. Najwyraźniej byli to starzy wrogowie królów. Gdy wchodziliśmy do pierwszej komory był już świt, teraz jest już za pewnie południe. A więc zostało kilka godzin do ataku. Nadzieja, którą miałam po przebudzeniu, powoli zaczęła znikać. A co jeśli sztylet jest ukryty gdzie indziej? Zatrzymałam się i cofnęłam kilka kroków wstecz. Na ścianie był namalowany herb naszego królestwa. Wiedziała, że znalazłam wejście, nie wiedziałam jednak jak go otworzyć. Zaczęłam rysować po liniach herbu Nic. Dotknęłam środka. Nic. Wtedy coś mi przyszło do głowy. Magia! Wytworzyłam iskierkę światła i namalowałam w powietrzu to, co było na ścianie. Linie  zaczęły się ze sobą łączyć. Wtedy otworzyły się małe drzwi. Otworzyła się nadzieja.
                Dalej poszłam sama. Strażnikom kazałam stać na warcie pod drzwiami. W środku była tylko jedna komora. Podeszłam tam, gdzie stałam we śnie. Nie wierzyłam, że wezmę sztylet bez żadnej próby. I faktycznie tam gdzie stałam we śnie, na posadzce widniał napis „Sztyletu godzien ten, kto nie boi się własnych lęków”. Przeczytałam to nagłos, co okazało się błędem. Chwile potem stałam w swojej wizji ze snu. Jednak coś się zmieniło. Było więcej znajomych ciał, przyjacieli z dzieciństwa. Nagle coś się zmieniło. Nagle coś zaczęło wspinać się po moich nogach – pająki. Lęk, który mam nie wiadomo odkąd. Zaczęłam je strzepywać, ale ich przybywało. Pomyślałam, że to iluzja, to nie jest prawdziwe. Łaskotanie ulżyło, spojrzałam przed siebie. Stały tam trzy osoby, które uprzykrzały mi życie jako dziecko. W rękach mieli miecze. Cofnęłam się, ale było już za późno, napierali na mnie z każdej strony, miażdżąc mnie. Kiedy najgorsza z nich wszystkich, chciała m zadać śmiertelny cios, chwyciłam ją za nadgarstek. Znikneła. Wokół mnie za to roztaczał się ogień. Przytłaczał mnie. Upadłam na kolana z ostatkiem sił. W oczach miałam łzy. Nie mogę tak umrzeć,  nie mogę spłonąć żywcem. Zamknęłam oczy i zaczęłam krzyczeć. Otwierając je, byłam z powrotem w komorze. Na bloku skalnym pośrodku leżał sztylet. Wcześniej go nie widziałam. Najwyraźniej przeszłam próbę. Wstałam i podeszłam do niego. Podnosząc go, czułam ciepło. Odwróciłam się i biegiem ruszyłam w drogę powrotną.
                Odnalezienie wyjścia było o wiele prostsze, zajęło nam to góra godzinę. Wychodząc z zamku, poczułam matowy zapach. Była noc, a walka się już zaczęła. Zmierzanie się z moimi lękami zajęło mi dużo czasu. Zbyt dużo czasu. Zbliżając się do muru słyszałam odgłosy walki. A więc dalej mam szansę. 10 metrów, 8, 5, 2, jestem za bramą. Ilość ofiar mnie zatłacza. Jest ich zbyt wiele.  Biegnąc chowam sztylet za pasek, a wyciągam miecz. Widzę walczących ludzi i wrogów. Sama po drodzę zabiłam pięciu. Szukam obozu Darknight, jednakże znajduję jego samego. Nie mam czasu mu się przyglądać. Widzę tylko czarny hełm i żółte oczy. Był dwa razy większy niż ja. Miał długi czarny jak smoła miecz, którym przecinał napierających żołnierzy jak pluszaki. Mogłam się wycofać, ale było już za późno. Zauważył mnie.
              Sztylet był niczym w porównaniu z jego bronią. Ale musiałam spróbować. Krew leciała mi z rozciętego policzka. Miałam rany na nogach i rękach. On tylko jedną, gdy przecięłam go w dłoń. Próbowałam użyć mocy, ale umiałam wytworzyć tyko iskrę. Byłam zbyt młoda by nauczyć się jej całej. Znów się zamachnął, w samą porę odskoczyłam w bok. Byłam coraz słabsza, wiedziała, że nie uda mi się odparować kolejnego ciosu. Jego miecz częściowo utkwił w mojej prawej stronie brzucha. Upadłam. To koniec, pomyślałam. Darknight zaczął się śmieć. Rozpoznałam go. W moim śnie, to jego miecz mnie przebił, to jego śmiech słyszałam. Przypomniałam sobie, że gdy w mojej wizji, gdy wokół mnie się paliło, również go słyszałam. W oby sytuacjach zrobiłam to samo. – krzyczałam. Sen ukazał mi ratunek, mój krzyk. Lęki mi go dały, a sztylet był tylko częścią tej broni –mojej mocy.  W chwili gdy chciał mi zadać ostateczny cios, zaczęłam wrzeszczeć. Walki ustały. Jego miecz zamienił się w kawałki żelaza. Ja wykorzystując jego zaskoczenie, wbiłam mu sztylet w pierś. Upadając ostatni raz się zaśmiał. Zabiłam go, wygrałam. 
           Pokonałam go odwagą i strachem. Odwagą była moja waleczność, strachem, mój krzyk, Zawiodłam nadzieję, nie wierzyłam w nią. A jednak była. Zawsze była. Ja nie umiałam jej dostrzec. To ona nas uratowała. Była nie widoczna we mnie. Wystarczyło w nią uwierzyć.

Paulina Kula