Odwagą nazywa się śmiałość i
świadomą postawę wobec niebezpieczeństwa. Strachem jest niepokój wywołany przez
grożące niebezpieczeństwo. Różnica pomiędzy takimi osobami jest podobno tylko
jedna. Obaj się boją. Odważny działa pomimo strachu, a drugi boi się i nic z
tym nie robi. A jakie jest podobieństwo? Na myśl przychodzi mi tylko jedna odpowiedź:
Nadzieja.
Nazywam się Allison i jestem królową tzw.
Czerwonego Królestwa. Jestem ostatnią potomkinią rodu, który od wieków rządził
tym krajem. Jak na królową jestem bardzo młoda, mam dopiero 16 lat. O tym, że
pochodzę z rodu królewskiego, dowiedziałam się trzy lata temu. Do tego czasu żyłam tak jak inni.
Odziedziczyłam koronę po moim zmarłym dziadku, który częściowo je zjednoczył.
300 lat temu, na królestwo najechał Darknight, moim przodkom udało się go
wypędzić, jednakże sami zginęli w walce. Przeżył najmłodszy, jednak był zbyt
słaby, by zasiąść na tronie. Walka z wrogiem wyczerpała część jego mocy.
Sytuację wykorzystał za to ród, który siał spustoszenie, i to on na okres 300
lat zasiadł na tronie. Kraj pogrążył się w chaosie. Władcy dbali tylko o swój
dobytek. Nie interesowali się ludnością. Gdy ostatni władca z mojego rodu
umierał, powiedział do Darknight, że tylko jego potomek, który zyska moc dwóch
potomków, będzie w stanie go pokonać.
Mówił o mnie. Mój ojciec nie odziedziczył żadnej mocy, za to ja jego i
dziadka. Niestety wróg powrócił. Podbił wszystkie królestwa, oprócz dwóch.
Niestety to się zmieniło.
Wszystko zaczęło się, gdy posłaniec przyniósł
list. „Król Felix nie żyje. Ostatnie królestwo przychylne waszemu nie istnieje.
Strzeżcie się. Teraz przyjdzie pora na was.” Wiedziałam, co to oznacza. Miałam
nadzieję, że król Felix powstrzyma wroga. Teraz to będzie nasze zadanie.
Beztroskie życie, jakie miałam się skończyło. Już nie będę popołudniami ćwiczyć
walki na miecze. Teraz będę próbować przetrwać. Myśl, że królestwo umrze było
nie do przyjęcia. Siedziałam na balkonie i wpatrywałam się w armie straży
stojących przed murami. Na ludzi chowających się do tuneli. Przejście z
sąsiedniego królestwa do naszego trwa jeden dzień. Zamek króla Felixa i mój, są
bardzo blisko granicy pomiędzy naszymi królestwami. Jutro wieczorem wróg będzie
pod naszymi wrotami. To ostatnia taka noc, jutro mogę już nie żyć.
Czarne mury mnie otaczały. Jedyne światło
pochodziło z kamiennego bloku. Poświata biła od sztyletu leżącego na skale.
Podeszłam bliżej i dotknęłam go. Sceneria się zmieniła, ujrzałam ruiny zamku.
Naokoło mnie leżały ciała, całe we krwi. Wiziałam znajome twarze. Moich
przyjaciół, rodzine, poddanych. Nie było żadnych drzew, żadnej żywej duszy.
Wiedziałam, że to obraz tego co się stanie, ze światem, gdy przegramy walkę.
Znowu wróciłam do pomieszczenia ze sztyletem. Wtedy coś przebiło moją pierś.
Usłyszałam okrutny śmiech. Obudziłam się krzycząc. Przedtem wiedziałam tylko,
że muszę pokonać Darknigt. Teraz wiedziałam, jak. Musiałam odnaleźć sztylet w
podziemiach królewskich. Wybiegłam z komnaty wprost do pokoju obrad. Byli tam
wszyscy dowódcy.
- Wyruszam do podziemi, po
jedyną nadzieje – powiedziałam – Postaram się wrócić na czas. Brońcie królestwa
róbcie co trzeba.
Nie pozwoliłam im nic
powiedzieć. Wzięłam ze sobą dwóch strażników i zaczęłam schodzić do podziemi.
Zbyt wiele tam było korytarzy, a podziemia
były ogromne. Bywałam tu wcześniej ale nigdy nie dalej, niż do piątej komory.
Nie wiem, ile błądziliśmy, wydawało mi się, że całą wieczność. Znaleźliśmy
kilka trumien, starych zapomnianych osób i kilkanaście kościotrupów.
Najwyraźniej byli to starzy wrogowie królów. Gdy wchodziliśmy do pierwszej
komory był już świt, teraz jest już za pewnie południe. A więc zostało kilka
godzin do ataku. Nadzieja, którą miałam po przebudzeniu, powoli zaczęła znikać.
A co jeśli sztylet jest ukryty gdzie indziej? Zatrzymałam się i cofnęłam kilka
kroków wstecz. Na ścianie był namalowany herb naszego królestwa. Wiedziała, że
znalazłam wejście, nie wiedziałam jednak jak go otworzyć. Zaczęłam rysować po
liniach herbu Nic. Dotknęłam środka. Nic. Wtedy coś mi przyszło do głowy.
Magia! Wytworzyłam iskierkę światła i namalowałam w powietrzu to, co było na
ścianie. Linie zaczęły się ze sobą
łączyć. Wtedy otworzyły się małe drzwi. Otworzyła się nadzieja.
Dalej poszłam sama. Strażnikom kazałam
stać na warcie pod drzwiami. W środku była tylko jedna komora. Podeszłam tam,
gdzie stałam we śnie. Nie wierzyłam, że wezmę sztylet bez żadnej próby. I
faktycznie tam gdzie stałam we śnie, na posadzce widniał napis „Sztyletu
godzien ten, kto nie boi się własnych lęków”. Przeczytałam to nagłos, co
okazało się błędem. Chwile potem stałam w swojej wizji ze snu. Jednak coś się
zmieniło. Było więcej znajomych ciał, przyjacieli z dzieciństwa. Nagle coś się
zmieniło. Nagle coś zaczęło wspinać się po moich nogach – pająki. Lęk, który
mam nie wiadomo odkąd. Zaczęłam je strzepywać, ale ich przybywało. Pomyślałam,
że to iluzja, to nie jest prawdziwe. Łaskotanie ulżyło, spojrzałam przed
siebie. Stały tam trzy osoby, które uprzykrzały mi życie jako dziecko. W rękach
mieli miecze. Cofnęłam się, ale było już za późno, napierali na mnie z każdej
strony, miażdżąc mnie. Kiedy najgorsza z nich wszystkich, chciała m zadać
śmiertelny cios, chwyciłam ją za nadgarstek. Znikneła. Wokół mnie za to
roztaczał się ogień. Przytłaczał mnie. Upadłam na kolana z ostatkiem sił. W
oczach miałam łzy. Nie mogę tak umrzeć,
nie mogę spłonąć żywcem. Zamknęłam oczy i zaczęłam krzyczeć. Otwierając
je, byłam z powrotem w komorze. Na bloku skalnym pośrodku leżał sztylet.
Wcześniej go nie widziałam. Najwyraźniej przeszłam próbę. Wstałam i podeszłam
do niego. Podnosząc go, czułam ciepło. Odwróciłam się i biegiem ruszyłam w
drogę powrotną.
Odnalezienie wyjścia było o wiele
prostsze, zajęło nam to góra godzinę. Wychodząc z zamku, poczułam matowy
zapach. Była noc, a walka się już zaczęła. Zmierzanie się z moimi lękami zajęło
mi dużo czasu. Zbyt dużo czasu. Zbliżając się do muru słyszałam odgłosy walki.
A więc dalej mam szansę. 10 metrów, 8, 5, 2, jestem za bramą. Ilość ofiar mnie
zatłacza. Jest ich zbyt wiele. Biegnąc
chowam sztylet za pasek, a wyciągam miecz. Widzę walczących ludzi i wrogów. Sama
po drodzę zabiłam pięciu. Szukam obozu Darknight, jednakże znajduję jego
samego. Nie mam czasu mu się przyglądać. Widzę tylko czarny hełm i żółte oczy.
Był dwa razy większy niż ja. Miał długi czarny jak smoła miecz, którym
przecinał napierających żołnierzy jak pluszaki. Mogłam się wycofać, ale było
już za późno. Zauważył mnie.
Sztylet był niczym w porównaniu z jego
bronią. Ale musiałam spróbować. Krew leciała mi z rozciętego policzka. Miałam
rany na nogach i rękach. On tylko jedną, gdy przecięłam go w dłoń. Próbowałam
użyć mocy, ale umiałam wytworzyć tyko iskrę. Byłam zbyt młoda by nauczyć się
jej całej. Znów się zamachnął, w samą porę odskoczyłam w bok. Byłam coraz
słabsza, wiedziała, że nie uda mi się odparować kolejnego ciosu. Jego miecz
częściowo utkwił w mojej prawej stronie brzucha. Upadłam. To koniec,
pomyślałam. Darknight zaczął się śmieć. Rozpoznałam go. W moim śnie, to jego
miecz mnie przebił, to jego śmiech słyszałam. Przypomniałam sobie, że gdy w
mojej wizji, gdy wokół mnie się paliło, również go słyszałam. W oby sytuacjach
zrobiłam to samo. – krzyczałam. Sen ukazał mi ratunek, mój krzyk. Lęki mi go
dały, a sztylet był tylko częścią tej broni –mojej mocy. W chwili gdy chciał mi zadać ostateczny cios,
zaczęłam wrzeszczeć. Walki ustały. Jego miecz zamienił się w kawałki żelaza. Ja
wykorzystując jego zaskoczenie, wbiłam mu sztylet w pierś. Upadając ostatni raz
się zaśmiał. Zabiłam go, wygrałam.
Pokonałam go odwagą i strachem. Odwagą była moja waleczność, strachem, mój krzyk, Zawiodłam nadzieję, nie wierzyłam w nią. A jednak była. Zawsze była. Ja nie umiałam jej dostrzec. To ona nas uratowała. Była nie widoczna we mnie. Wystarczyło w nią uwierzyć.
Pokonałam go odwagą i strachem. Odwagą była moja waleczność, strachem, mój krzyk, Zawiodłam nadzieję, nie wierzyłam w nią. A jednak była. Zawsze była. Ja nie umiałam jej dostrzec. To ona nas uratowała. Była nie widoczna we mnie. Wystarczyło w nią uwierzyć.
Paulina Kula