Pewnego razu razem z pegazem Januszem latałem w przestworzach.
Nagle Janusz powiedział do mnie, że kończy mu się paliwo. Odparłem, że do
stacji mamy jakieś 100 km, pegaz milczał.
Po około 10 minutach spadliśmy do samego serca lasy deszczowego.
Gdy doszliśmy do siebie po około 30 minutach i zdaliśmy sobie sprawę, gdzie
jesteśmy, zaczęliśmy dbać o schronienie na noc. Gdy zbudowaliśmy szałas,
zrobiło nam się zimno i byliśmy głodni, ja rozpaliłem ogień, a Janusz szukał
jedzenia. Po 15 minutach mojego trudu pojawił się ogień, Janusz przyniósł
pytona, którego wypatroszyliśmy i upiekliśmy. Kiedy już mieliśmy ogień,
schronienie i byliśmy najedzeni, położyliśmy się spać.
Wstaliśmy o świcie
następnego dnia. Zauważyliśmy, że ogień zgasł i usłyszeliśmy gdzieś niedaleko
ryk lwa. Obaj bardzo się wystraszyliśmy, postanowiliśmy mieć się na baczności.
Minęło kolejne pół godziny, usłyszeliśmy, że lew jest bliżej niż wcześniej,
zaczęliśmy robić broń, aby zabić i zjeść lwa. Gdy arsenał był gotowy, na nasze
nieszczęście zwierzyna uciekła.
Nagle usłyszeliśmy
helikopter, pomyśleliśmy że rozpalimy ognisko. Po chwili helikopter namierzył
nas, spuścili po nas liny i wciągnęli nas na pokład. Po około godzinie
dolecieliśmy do szpitala, lekarze dokładnie nas zbadali, okazało się że
jesteśmy zdrowi. W pewnym momencie przyjechali reporterzy i dokładnie o wszytko
nas pytali. Gdy wszystko im powiedzieliśmy, ochrona wyrzuciła ich. Pojechałem
wraz z Januszem do domu i na nasze konto bankowe trafiło 50 tysięcy złotych od
prezydenta za to, że się nie poddaliśmy. Postanowiliśmy kupić nowy
samochód.
Na szczęście wszystko dobrze się
skończyło i dostaliśmy nauczkę, aby nie wybierać się więcej tak daleko od domu.
Kacper Pawełkiewicz