środa, 16 listopada 2016

Wyprawa



           Był mroźny grudniowy wieczór. Ludzie spieszyli się do domów, obładowani podarkami szli do  swoich rodzin, by wspólnie z nimi spędzić ten jeden niepowtarzalny dzień w roku. Wigilia. Biały miękki puch sypał się z nieba, osiadając na płaszczach i czapkach mieszkańców, by zaraz potem zmienić się w wodę. Na drogach utworzyły się zaspy, a dzieci skakały przez nie bawiąc się i krzycząc radośnie. Obsypywały się śnieżkami i zjeżdżały z górek na sankach, tarzając się co rusz w śniegu. Sprzedawczynie we własnoręcznie postawionych budkach nakłaniały do zrobienia ostatnich przedświątecznych zakupów. Jednak i one zwijały już swoje kramy - przedmieście powoli pustoszało. Matki zwoływały swe mokre, lecz uszczęśliwione pociechy do domów, by przygotować je na kolację.
           Wyjątkiem był mały blond włosy chłopiec, który jako jedyny pozostał na wyludniającej się ulicy. Nie był jednak sam - jego towarzyszem był uskrzydlony Anioł. Stali pod potężną bramą kościoła. Zachowywali się, jakby zimno się ich nie imało. Mężczyzna ujął chłopca za małą, drobną rączkę i po chwili rozpłynęli się w powietrzu tak, jakby ich nigdy nie było. Jednak gdyby ktoś chwilę później wyjrzał przez okno, dojrzałby tego samego kilkulatka i jego opiekuna stojących pod oknami wielkiego pałacu należącego do poważnego i powszechnie szanowanego burmistrza miasta.
- Co tutaj robimy Aniele?
Niebiański Stróż, jakby nie usłyszał chłopca, wskazując ręką przed siebie, powiedział:
- Spójrz tam, a zobaczysz, że szczęśliwym jest nie ten, kto posiada, lecz ten, kto daje.
           Zaciekawiony chłopiec wejrzał przez okno i zobaczył bogato zdobiony stół uginający się pod ciężarem potraw, które położyła na nim służba. Najlepsze mięso, tropikalne owoce i różnorodne warzywa kusiły zapachem i wyglądem. W złotych kielichach przygotowane zostało czerwone wino do popijania serwowanych potraw. Wokół stołu siedziało mnóstwo odświętnie ubranych osób. Wszyscy rozmawiali i śmiali się przy akompaniamencie kolęd granych przez kapelę stojącą w rogu pokoju. Jednak malec zobaczył kogoś jeszcze. Była to dziewczynka, siedząca w samym rogu stołu  z opuszczoną głową. Na jej twarzy gościł smutek, który nieudolnie starała się ukryć. I wtedy Mikołaj zrozumiał, że to wszystko, co widzi, jest kłamstwem. Ludzie przy stole wcale nie są szczęśliwi, tylko perfidnie udają. Obdarzają się wzajemnie fałszywym szczęściem, nie posiadając prawdziwego. Podejrzewał, że mała dziewczynka również za kilka lat taka będzie, ponieważ stanie się podobna do swojej rodziny. Zasmucił się na tę myśl.
- Aniele... Proszę, chodźmy już stąd.
           Niebiański przewodnik bez słowa przeniósł chłopca na drugi kraniec miasta. Blask księżyca, prześwitujący przez zachmurzone niebo, oświetlił dom ze spadzistym dachem. W jego oknach błyszczały kolorowe, migające lampki. Bożonarodzeniowe choinki mrugały przyjaźnie, ale ludzie tam mieszkający nie gawędzili. Siedzieli cicho, konsumując w pośpiechu swe potrawy. Chcieli jak najszybciej odejść od stołu i zająć się innymi, według nich ważniejszymi sprawami sprawami.
- Patrz, oni nie znają wartości, jaką jest rodzina. Nie możesz jednak powiedzieć że są nieszczęśliwi.  Nie możesz również powiedzieć, że są szczęśliwi. Dzisiejszy dzień powinien być radosny dla każdego. Czy dla nich jest? Im człowiek bardziej przywiązany jest do tego, co posiada, tym mniej ma w sercu. A oni mają wiele cennych rzeczy materialnych. Nawet teraz myślą o pieniądzach. Najstarszy człowiek przy stole kalkuluje, jakie akcje kupić na giełdzie. Piękna dama z pawim piórem w kapeluszu myśli o kupnie kolejnej, zupełnie niepotrzebnej sukienki. Siedzące obok kobiety dziecko chce najnowszy model sanek. Te, które stoją przed domem, znudziły mu się.
- To smutne… Nie chcę tu być.
          W mgnieniu oka znaleźli się w starej dzielnicy miasta. Chłopczyk ujrzał stare, zniszczone chatki z drewna, które prawie się rozpadały. Wiekowe okiennice stukały o futryny, jakby ktoś ciągle je zamykał i otwierał. Przez nieszczelne drzwi wpadał do środka wiatr i świszcząc po korytarzach wdzierał się w najmniejsze szpary.
Pośrodku mieszkania w jednym z takich domów siedziała rodzina - matka, ojciec i dziecko.  Ubrani byli za lekko jak na tę porę roku. Musiało być im zimno, a nikły płomień dogasający w kominku nie dawał dużo ciepła. Siedzieli skuleni, patrząc na poświatę niknącego ognia. Było to jedyne źródło światła, więc najdalsze zakątki pomieszczenia pozostawały nieoświetlone. W pokoju była stara szafa, a na podłodze leżało krzesło pozbawione jednej z nóg. Rozbita doniczka spoczywała smętnie pod parapetem okna.
- Aniele? Dlaczego...?
            Chłopczyk nie mógł tego pojąć. Jak rodzina, która nie miała prawie nic, mogła się uśmiechać? A jednak na ich twarzach gościł uśmiech, w niczym nie podobny do poprzednich, które widział. Ten był szczery. Oni naprawdę cieszyli się, że w ten dzień są ze sobą razem.
- Patrz, oni mają najwięcej ze wszystkich rodzin, które ci pokazałem do tej pory. Odczuwają szczęście, ponieważ nie mając nic, mają siebie nawzajem – swoją miłość i przywiązanie. Nie posiadają niczego, a równocześnie mają wszystko, co człowiekowi jest potrzebne do życia.
- Dlaczego pokazałeś mi tych wszystkich ludzi?
          Anioł w odpowiedzi wziął go za rękę. Niczym widma ruszyli przez ciemne, zaśmiecone uliczki. Kluczyli między coraz to biedniejszymi posiadłościami. Dotarli w końcu pod dom niczym nie wyróżniający się pośród innych. Złowróżbny wiatr nasilił się, wywołując u chłopca niepokój. Tym razem niebiańska istota otworzyła przed chłopcem drzwi. Weszli do środka. Malec usłyszał płacz. Podążył do jego źródła, starając się wyobrazić sobie, dlaczego  ludzie płaczą w dzień Wigilii.
Wszedł do szarego pokoju. Tam ujrzał samego siebie.
- Czy... czy oni byliby szczęśliwi, gdybym żył?  - odwrócił zapłakaną twarzyczkę w stronę towarzysza.
           Anioł spojrzał na rozpaczającą matkę tulącą do piersi bezwładne ciało swego martwego syna, zobaczył siostrę przytuloną do niej i zbolałego ojca. I  właśnie wtedy poczuł, że pomimo smutku i cierpienia, ta rodzina jest najbogatsza. Uśmiechnął się i z przekonaniem powiedział:
- Jeśli pamięć o człowieku trwa w sercach ludzi, którzy go kochają, nie umrze on nigdy.
             Po czym otulił chłopca skrzydłem i niczym starszy brat, jakby chcąc dodać mu otuchy przed tym, co go czekało, pogłaskał go po blond czuprynie. Chwilę później w mizernym pokoiku została już tylko trójka wspierających się wzajemnie ludzi.
               A chłopczyk i Anioł pojawili się przed ogromną złotą bramą. Mur, który znajdował się obok niej zdawał się nie mieć końca. Malec nie mógł dostrzec, co jest po drugiej stronie. Denerwował się.
- Co dalej? Co mnie czeka?
- Masz wybór. Możesz zdecydować, czy zostaniesz na ziemi, czy pójdziesz do raju. Zależy to tylko od ciebie. Jednak wspomnij swoją wędrówkę po Ziemi i ludzi mieszkających tam.
Mikołaj przypomniał sobie nieszczęścia, jakie tam panują, rozpacz swojej rodziny. Widział, jak cierpieli po jego stracie. Zdecydował.
             Po chwili jego postać zaczęła się rozmywać. Równocześnie w jego ciało na ziemi zaczęła wstępować  dusza. Nie chciał jeszcze umrzeć. Pragnął zostać i cieszyć się życiem jeszcze przez długi czas. Cała rodzina płakała ze szczęścia jeszcze długo po świętach. Nie wiedzieli, co się stało, ale byli wtedy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Łzy radości płynęły im po policzkach, wywołując uśmiech. Nie zdawali sobie sprawy, że dwójka Aniołów właśnie przygląda im się z góry, ciesząc się z osiągniętego celu.
- Wiem, dlaczego to zrobiłeś - powiedział jeden z nich.
- Więc? - spytał towarzysz chłopczyka.
- Bo  też kiedyś byłeś w takiej sytuacji, Gabrielu.
            Dalsza rozmowa nie była potrzebna. Rozumieli się bez słów. A chłopczyk biegał teraz po dworze wraz ze swoją siostrą, ciesząc się z pięknej zimy. Teraz był zwykłym dzieckiem, ale jakieś mgliste wspomnienia o pewnej osobie z białymi skrzydłami odsunięte zostały na dalszy plan. Ruszył bawić się z przyjaciółmi. Jeszcze tej samej nocy malcowi śniła się wielka złota brama prowadząca do raju, ale jak to bywa ze snami - zapomina się o nich rano po przebudzeniu się. Tak też było i z tym ulotnym przywidzeniem Mikołaja, które nie pozostało bez wpływu na jego dalsze życie. Ale to już inna historia…

  Julia Mazur