W
życiu spotykamy się z różnymi książkami. Z takimi, które przeczytać musimy oraz
takie, które przeczytać chcemy. Są również pozycje, po które sięgamy przez
zwykły przypadek. Najgorzej jest wtedy, kiedy po dobrą książkę sięgamy na
wakacjach. Dlaczego? Bo nici ze zwiedzania i poznawania nowych miejsc. Z prozą
Stephena Kinga spotkałem się, wstyd się przyznać, dopiero w lipcu 2014 r.
podczas wyjazdu wakacyjnego. Efekt był taki, że przez dwa dni nie widziałem nic
poza pokojem i kolejnymi przerzucanymi kartkami. „Sklepik z marzeniami”
Stephena Kinga wpadł mi w ręce przez przypadek. Marzenia – kto ich nie ma?
Chociaż według mojej teorii prawdziwe marzenie to takie, które nigdy się nie
spełni. Dlaczego? Bo jak się spełni to już marzeniem nie jest. A tutaj pozycja,
która według opisu spełnia wszystkie marzenia, nawet te najgłębsze. Pojawia się
ktoś, kto za stosunkowo niewielki pieniądze jest w stanie spełnić absolutnie
wszystko, ale... Tajemniczy przybysz z Europy, Leland Gaunt, bo o nim mowa,
otwiera w Castle Rock sklep, w którym można kupić „wszystko, o czym zamarzysz”
ceną nie do końca są pieniądze, ale warunkiem spełnienia „marzenia” jest psikus
spłatany wyznaczonej osobie z miasteczka. Zwykła zabawa, niewinny dowcip, który
przecież nikomu nie zaszkodzi, ale czy na pewno? Krok po kroku Gaunt zaczyna
niewolić duszę tych, którzy skorzystali z jego dobrodziejstw, bojąc się utracić
swojego „marzenia”. Do tej grupy należą 11-letni Brian Rusk i Polly Chalmers,
którzy są pierwszymi klientami sklepiku Gaunta i którzy rozpoczynają całą
sekwencję zdarzeń w Castle Rock. Leland Gaunt to znakomity psycholog, sięga w
najmroczniejsze zakamarki ludzkiej duszy, gra na emocjach i strachu. Jedynie
miejscowy szeryf, Pangborn będzie próbował walczyć z tajemniczym sklepikarzem.
„Sklepik z marzeniami” to pozycja obszerna, uważana za jedną z najlepszych
w kolekcji mistrza Kinga. Moja pierwsza, ale na pewno nie ostatnia...
Wiesław
Wawak