Pamiętam jak zawsze, gdy leciał film lub bajka
o podróżowaniu w czasie, oglądałam go z zafascynowaniem. Nie wierzyłam, że jest
to możliwe.
Kilka
dni temu poszłam do muzeum ze scenografią z popularnych filmów. Nawet nie
wiecie, jak się ucieszyłam, gdy zobaczyłam mój ulubiony wehikuł czasu. Poczułam
wtedy, że coś mnie do niego ciągnie, nie była to sympatia, lecz jakaś
nadprzyrodzona siła. Zmusiła mnie do wejścia do środka maszyny, po czym jej
drzwi się zamknęły. Nie czułam wtedy nic dziwnego. Myślałam, że tak jak na
filmach człowiekiem kołysze, rzuca na wszystkie strony, a tu nic. Byłam
przekonana, że nie jest prawdziwy, że to atrapa.
Nagle
drzwi do maszyny się otworzyły. Zobaczyłam świat pełen latających statków, dróg
nad kilkudziesięciopiętrowymi budynkami. Chciałabym przejść się i zobaczyć jak
najwięcej. Szybko jednak zauważyłam, że nie ma chodników i pieszych.
Postanowiłam więc poszukać wypożyczalni latających machin. Znalazłam jedną o
nazwie „Latający Joe”, w której były takie pojazdy, o jakich mi się nie śniło.
Jedne napędzane wodą, inne na specjalnie przetworzoną ziemię, jeszcze inne latające
lub pływające. Wypożyczyłam fioletowy, jeżdżący na wodę. Jednak był jeszcze
jeden problem. Nie umiałam prowadzić tego cudeńka. Spotkałam pewnego pana,
który akurat wychodził z wieżowca. Nauczył mnie prowadzić. Jak się od niego
dowiedziałam „latawcem” i powiedział mi, że jesteśmy w roku 2222. Zaprosił mnie
na obiad do swojego apartamentu, w którym gotowały i zajmowały się domem
roboty. Bardzo spodobał mi się telewizor, który tworzył hologramy oraz
wszystkie elementy codziennego użytku, nie takie zwykłe jak w naszych czasach,
lecz zelektronizowane. Wszystkim można było sterować za pomocą jednego pilota.
Zauważyłam jeszcze, że każdy w swoim garażu posiadał rakietę.
Mijały dni, miesiące, lata. Nie udało mi się do tej pory wrócić do 2017
roku. Jednak nie żałuję tego, gdyż zostałam żoną Marka – mężczyzny, który uczył
mnie jeździć latawcem. Siedem lat temu zabrał mnie na romantyczny piknik na
Księżycu, gdzie mi się oświadczył. Rok później wzięliśmy ślub na Marsie.
Obecnie mamy dwójkę dzieci, które mają zelektronizowane zabawki, łóżka i robota
nianię. Nie wyobrażam sobie powrotu do
2017 roku bez tylu udogodnień.
Natalia Szumowska